
Pani Barbara Róża Górska-Kozłowska wraz z córką Zofią Kozłowską
Pani Barbara:
Lata 20-te to był cud w historii Polski – przecież z
trzech odmiennych organizmów trzeba było stworzyć jeden
i to przebiegło tak prędko, że dzisiaj się nie można temu
wydziwić. Urzędy powstawały w ciągu kilku dni! Nie było
przecież żadnej tradycji – nawet jeśli Polaków dopuszczano
do urzędów, to nie na ważne stanowiska, nie było
wykształconej warstwy państwowców… Jednak dawniej
patriotyzm działał tak silnie, że ożywiał wszystko.
Pani Zofia o Warszawie, warszawiakach :
Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień z Warszawy to kamienica na Mokotowskiej, na odcinku między Wilczą a
Placem Trzech Krzyży, teraz jest tam cofnięty nowy dom.
W podwórzu kamienicy był napis – „Sprawdzono, min nie ma”.
Pamiętam, że byłam tam z babcią, która zmarła w 1954 roku.
Ale warszawianką się nie czuję – tu rodzina w poznańskim,
tu w Tomaszowie Lubelskim, no i ja jestem jeszcze językowo
„wschodnia” – tak się złożyło, że skończyłam rusycystykę.
Zresztą trudno czuć się związanym z rogiem Marszałkowskiej
i Wilczej z widokiem na Marszałkowską.
Dla poznaniaków warszawiacy są raczej…trudni. Poznaniacy
są bardzo solidni – jeśli poznaniaka zaprosi się na obiad
na drugą, to on przyjdzie punktualnie o drugiej. Kiedyś
byliśmy zaproszeni do warszawskiej rodziny na obiad,
przyszliśmy punktualnie i gospodarze byli tym bardzo
zdziwieni. Tutaj jest takie bardziej wschodnie podejście.
Natomiast chapeaux-bas wobec warszawiaków za pamięć
o zmarłych i czczenie grobów, wszystkich miejsc pamięci
i tutaj ten 1 sierpnia, i stan samych Powązek i te zwyczaje
na 1 listopada… Tego w Wielkopolsce nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz